– Ludzie może nawet kiedyś lepiej bawili się niż teraz – wspomina Alicja Gwiazdowska, emerytka z Zamościa. – Było mniej pieniędzy, ale może dlatego… więcej fantazji. Zresztą Zamość to świetne miasto do organizowania takich zabaw. Także dlatego karnawałowa tradycja nie zaginie.
12 diabłów, jarzębiak i gorąca zupa
– Podczas jednego z balów na salę wkroczyło o północy 12 ufarbowanych na czarno diabłów i czarownica, na innym szalał m.in. upiór z Duseldorfu. – opowiada Andrzej Kędziora, dyrektor Archiwum Państwowego w Zamościu. – To się odbiło dużym echem w całym mieście. Donosił o tych karnawałowych wydarzeniach m.in. dwutygodnik Ziemia Zamojska.
Bale publiczne zaczęto organizować w Zamościu w XIX w (wcześniej dominowały imprezy prywatne). Były to zwykle tzw. maskarady organizowane m.in. w Ratuszu. Łączono je z celami dobroczynnymi.
Jak pisze Andrzej Kędziora w swojej „Encyklopedii Zamościa” tylko w 1885 r odbyło się aż 6 takich maskarad. Mieszkańcy Zamościa przebierali się masowo m.in. za rycerzy, pielgrzymów, Żydów i starożytnych Rzymian.
Przebierańcy zapewne straszyli głównie co ładniejsze panie. Jednak kobiety też miały nie lada fantazję. Niejaka panna Hładkówna w 1930 r. przebrała się za złotą rybkę. Wiele pań występowało w stylowych, francuskich perukach (niektóre były zielone) i tzw. strojach z epoki.
Czasami na parkiecie wirowało jednocześnie ponad 250 osób i więcej. W latach 20. i 30. ub. wieku podczas imprez karnawałowych i noworocznych tańczono modne i tradycyjne tańce m.in.: kotylion, mazur, oberek, ale też m.in. shimmy, one step, czy fokstrota.
Kolacje podawano zwykle o północy. Przed wojną królowały na stole gorące zupy, pieczone i wonne mięsiwa, ryby oraz jako deser: owoce i… sery. Pito przeważnie francuskie lub reńskie wino oraz oczywiście szampana.
Mężczyźni nie żałowali sobie także czystej wódki, jarzębiaku czy starki. Najlepsze bale kończyły się o 9. rano… następnego dnia.
– Pozostawały wspomnienia, masę zawiedzonych i długi – donosiła z przekąsem w latach 20. jedna z zamojskich gazet.
Biały papier z pinezkami zamiast obrusa
Najbardziej swawolnie bawiono się w zamojskiej Komendzie Powiatowej Policji Państwowej (tańce prowadził tam wodzirej Orliński), w sali kasyna oficerskiego 9 pułku piechoty Legionów, w siedzibie Towarzystwa Gimnastycznego Sokół (w Nadszańcu). Świętowano też w Ratuszu i m.in. kinie „Bagatela”.
Zabawy, w których uczestniczyło głównie ziemiaństwo i elita miasta przechodziły do legendy (wiele małżeństw powstało dzięki takim imprezom). Trudno było podobno dostrzec osoby „siedzące' lub „wystające”, a nawet najbrzydsze panny mogły liczyć na adoratorów.
Pomagała muzyka. Często odtwarzano z płyt światowe przeboje, jednak bardziej ceniono tzw. granie na żywo. Poszukiwani byli muzycy znakomitej Orkiestry Włościańskiej Namysłowskiego oraz m.in. znana orkiestra jazzowa prowadzona przez Lejzora Sznycera…
W PRL standardy się zmieniły. Najważniejsze bale sylwestrowe i karnawałowe w latach 50 i 60 odbywały się w komitetach PZPR, radach narodowych i domach kultury. Obrusy zastępował często biały papier, przypinany do stołów pinezkami, a zamiast szampana pito wódkę (tzw. z czerwoną kartką) z musztardówek.
Na salach zwykle wędlin\ było pod dostatkiem, ale brakowało np. świeżego chleba. Dlaczego? Pieczono go tylko przed świętami, a potem sprzedawano w sklepach przez tydzień.
– To nie przeszkadzało – zapewnia ponad 50-letni Julian Wodyk, budowlaniec z Zamościa. – Ludzie bawili się na potęgę i jakoś nie zrażali drobnostkami. Bale sylwestrowe i karnawałowe były w każdej szkole, zakładzie i gdzie się dało.
Pan Julian w 1974 r. skończył zamojskie Technikum Mechaniczne. – Od czasów szkolnych byłem na balach sylwestrowych mnóstwo razu, za… każdym razem z inną sympatią – tłumaczy. – Potem chodziliśmy z żoną. Było pięknie i szykownie.
Flaszka na parę i zawiany wodzirej
Kreacje balowe w PRL jednak zmieniały się. Dlaczego? Głównie ze względów finansowych. Jak pisał Krzysztof Czubara, w książce pt. „Dawniej w Zamościu” za suknię z organdyny trzeba było zapłacić 3,5 tys. zł, czyli dwa razy więcej niż wynosiła w PRL średnia pensja.
Taniej wychodziły kreacje z tafty, stylonu i tiulu, szyte u krawcowych. Pantofelki można było kupić już w sklepie, za ok. 100 zł. Natomiast czarny, czy granatowy garnitur męski z wełny (tzw. bialskiej setki) kosztował u krawca 1,5 tys. zł.
– Pod koniec lat 60. i 70. przeciętne mieszkanki miasta szyły głównie u krawcowych z jakichś bistorów i… z czego się dało – śmieje się Alicja Gwiazdowska z Zamościa. – Generalnie dominowały tworzywa sztuczne i plastik, z którego wykonane były spinki, broszki i inne ozdoby. Ale ludzie wyglądali ładnie. W sumie dobrze się takie bale wspomina.
Liczba bali sylwestrowych w Zamościu co roku zmieniała się. Trudno znaleźć tutaj jakąś regułę. W 1965 r. odbyło się w Zamościu aż 20 zabaw sylwestrowych, a np. rok później tylko… 9. W roku 1982 odbyło się 12 podobnych imprez, z tego aż 7 w największych zakładach (m.in. w Zamojskich Fabrykach Mebli), za to rok później odnotowano ich 16. Skąd ta rotacja?
– Czasami organizowane bale zbiorcze, a czasami nie – tłumaczy pani Alicja. – Mój mąż pracował w PKS-ie, ale zakład organizował co jakiś czas Sylwestra w fabrykach mebli. I tam schodzili się ludzie z całego miasta. Byliśmy na kilku takich imprezach. Zaczynały się o godz. 20. Zawsze serwowano bigos, galaretę. Była też flaszka wódki… na parę. To wystarczało.
Zabawa była przednia. Do czasu.
– Wodzirej bawił ludzi, siadał przy każdym stoliku i popijał alkohol – wspomina pani Alicja. – Tyle, że długo takiego tempa nie da się wytrzymać. Do północy się trzymał, ale potem się spił. I było po zabawie.
Sylwester z wegetariańskim bigosem, kinem i nagrodami
W tym roku bale sylwestrowe i karnawałowe także zapowiadają się w Zamościu szumnie. Będą organizowane m.in. w restauracjach, hotelach i centrach konferencyjnych.
Po raz pierwszy zamościanie będą mogli poszaleć w nowiutkim, lśniącym jeszcze farbą Centrum Kultury Filmowej. W programie m.in. biesiada przy… szwedzkim stole. Zaplanowano także przedpremierowe i premierowe seanse filmowe. To gratka dla miłośników dobrej zabawy i kina. Cena wstępu to 150 zł od pary.
– U nas każda para zapłaci za uczestnictwo w sylwestrowej zabawie 430 zł – mówi Leszek Tabiszewski, szef działu marketingu Centrum Konferencyjno-Hotelowego „Alex” w Zamościu. – Mamy jednak promocję. Jeżeli przyjdzie do nas pięć par i więcej, każda z nich zapłaci tylko po 390 zł… W tym roku nasza impreza będzie wyjątkowa. Bardziej szumna niż rok temu.
W centrum „Alex” zagra zespół „Oskar”. Goście będą mogli liczyć na 11 przystawek i pięć dań głównych. Ciasta, owoce i napoje zaplanowano bez żadnych ograniczeń.
– Każda para ma w cenie butelkę wódki i szampana – podkreśla Leszek Tabiszewski. – Odbędzie się też pokaz sztucznych ogni oraz liczne konkursy i zabawy z fajnymi nagrodami dla wszystkich.
Jeśli jednak ktoś zdecyduje się „bawić” zostać w domu, nie musi stać na kuchni. Zrobią to za niego fachowcy.
– Dowozimy jedzenie do klientów – mówi Wojciech Olszewski, właściciel restauracji wegetariańskiej „Owca cała” w Zamościu. – Mamy w ofercie m.in. gulasz, fasolka po bretońsku z kotletami sojowymi i bigos wegetariański. W cenie od 10 do 15 zl na osobę.
Olszewski zapewnia, że wegetariański Sylwester nie ma sobie równych.
– Człowiek może bawić się całą noc, bo nie czuje się ciężko – tłumaczy. – Zresztą zdrowe jedzenie zawsze jest na topie. Trochę zniweluje skutki sylwestrowych szaleństw