Na czym on ma polegać? – Ogłosimy przetarg na sprzedaż dworca – tłumaczy Wiesław Fik. – Dzięki temu będzie można spłacić długi, a spółka odzyska płynność finansową. Kto jest winny całej sytuacji? Media, które wywołały niepokój wierzycieli.
Czy tak jest na pewno? O sytuacji zamojskiego PKS pisaliśmy wielokrotnie. Pracuje tam ok. 130 osób. Od dawna w zakładzie wrze. Spółka jest zadłużona na ponad 1 mln zł. Związkowcy obwiniają o to swojego prezesa. Oburzał ich także pomysł sprzedaży dworca. Przejęciem PKS-u zainteresowany był zamojski magistrat i starostwo oraz m.in. urząd marszałkowski. Prezes Fik także zapewniał, że chce ratować spółkę. Zamierzał starać się o pomoc finansową ze skarbu państwa i wprowadzić restrukturyzację PKS. Związkowcom puściły jednak nerwy. Jakiś czas temu okupowali nawet gabinet prezesa i wylali przed nim wszystkie żale. – Jesteśmy zdesperowani – mówili związkowcy. – Nasz zakład trzeba ratować!
Efekt? W końcu decyzję o przejęciu zamojskiego PKS przejął Urząd Marszałkowski w Lublinie. Radni sejmiku wyrazili na to zgodę, a potem zaaprobował ten pomysł Aleksander Grad, minister skarbu.
– Marszałek spółkę przejął – kwituje prezes.
Ale według prezesa zniecierpliwili się „tym wszystkim” wierzyciele spółki. Dlatego prezes Fik wystąpił do sądu o ogłoszenie upadłości przedsiębiorstwa. Stało się to 30 grudnia. Co na to związkowcy?
– Nie będą komentować decyzji sądu, ale wszelkie decyzje w sprawie dalszych losów zamojskiego PKS, podejmie marszałek – mówi Marek Walewander, szef „Solidarności” w PKS Zamość. – Będzie jeszcze walne zebranie udziałowców, więc trudno powiedzieć co jest rozstrzygnięte, a co nie. Bez wątpienia sprzedaż dworca nie jest żadnym rozwiązaniem. Byłby to błędny i bardzo krótkowzroczny ruch.
Marek Walewander twierdzi, że dzięki mediom przedsiębiorstwo… nadal istnieje. – Gdyby sytuacja w zamojskim PKS nie została nagłośnia tak by się zapewne stało – tłumaczy Walewander. – Teraz przejął mas jednak marszałek. To bardzo dobrze.